
Niedziela była super. I była...długa! A to za sprawą tego, że musiałyśmy z Majenią wstać o godzinie szóstej (co dla mnie np. jest środkiem nocy). Potem czekała nas podróż SKM-ką do Gdyni Głównej, skąd przesiadałyśmy się do pociągu mającego dowieźć nas do Kościerzyny. Okazało się jednak, że połączenie Gdynia-Kościerzyna nie jest takie proste, bo z powodu remontów, trzeba się w międzyczasie przesiąść z kolejki na autobus i z powrotem po ok. 40min. Ale oczywiście było warto, przecież liczył się cel: zdążyć na nabo w Kościerzynie i spotkać się z pewną Zdobywczynią! Jadąc kolejką bawiłyśmy się z Majenią w swoją (dla obserwatorów - głupawą) zabawę pt. "czego teraz słucham", która polega na tym, że bezdźwięcznie śpiewamy sobie nawzajem piosenki, które właśnie lecą w naszym MP3. W skrócie chodzi o wyczytanie z ruchu warg, czego słucha druga i powiedzenie autora i tytułu piosenki. Właściwie, to ja się bawiłam, bo tym razem tylko ja wzięłam w podróż słuchawki. Był nawet taki moment w naszej (bądź co bądź - długiej) podróży, że chciałam siostrze mej z życzliwości i dobroci serca użyczyć jednej słuchawki, ale ona daru nie przyjęła. To znaczy, w tym właśnie cały komizm sytuacji: przyjąć nie była w stanie! Okoliczności: godzina 7 rano, ciemno, zimno (i nie ma Cię), jedziemy autobusem (tym przesiadkowym), Maja koło mnie, ja dzielę się słuchawką, ona próbuje zainstalować ją sobie w uchu, a po nieudanych kilku próbach patrzy na mnie z rozczarowaniem i rezygnacją mówiąc: "E, weź ją sobie, nie mieści mi się to w uchu! Jest za duża!" (widok Mai wyrazu twarzy przy tym jest kolejną rzeczą z serii "bezcenne"). W tym momencie śmiech wydostał się ze mnie tak niekontrolowanie, że cały autobus słyszał chichot ze środkowego rzędu przy oknie. Narobiłam wstydu młodszej siostrze. Ale siara ;)
Znowu się rozpisuję... Przyspieszając tempa: dojechałyśmy cało i zdrowo do Kościerzyny, odnalazłyśmy miejsce schadzek tamtejszej wspólnoty i z radością uczestniczyłyśmy w Kościerskim nabo. Żałowałam, że uwielbienie trwało tak krótko! Pamiętam dokładnie o czym było pierwsze mini-kazanie i o czym potem mówił pastor. Oba przesłania mi się podobały. Pierwsze było o tym, że uczniowie Jezusa to były półgłówki, a drugie o tym, że każdy z nas jest osłem. Tzn. powinien być, a jeśli nie jest, to nie jest dobrze ;D
Oczywiście to w dużym skrócie i uproszczeniu. A tak bardziej serio, to pierwsze było o historii z łodzią i sztormem, kiedy uczniowie przerazili się, że toną, a Jezus beztrosko śpi. I kiedy On uciszył burzę, zjarzyli się, że przecież Jezus czyni cuda i nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Wniosek: często sami jesteśmy takimi "uczniami", którzy zapominają, że Bóg może wszystko, bo jesteśmy przerażeni jakimś "sztormem". Druga część, kazanie pastora: historia o tym, jak Jezus wjechał na osiołku do Jerozolimy w niedzielę palmową. Osioł miał ten zaszczyt, żeby nieść "obecność Bożą", a ten zaszczyt powinien też być naszym pragnieniem w codziennym życiu.
Po nabo zostałyśmy zaproszone na bigos. I tak od bigosu, przez herbatę z biszkoptami, do zimnej kawy z czekoladą minęło sporo godzin, w czasie których zdążyłyśmy porozmawiać ze Zdobywczynią o wielu rzeczach, poznać się troszkę lepiej, a nawet poznać jej przyjaciół. Zdobywczyni jest jedną z osób, które wydają mi się bliskie sercem. Lubię ludzi z pasją! I z wielkimi marzeniami, którzy są odważni na tyle, by zaufać Bogu i kochać Jego plany bardziej niż swoje. Mam nadzieję, że to dopiero początek naszej znajomości i że wiele fajnego dopiero przed nami (i tak nam dopomóż Bóg) :):)