Emensisy z Niderlandów

sobota, 6 listopada 2010
No i wstyd. Ostatni nasz wpis na blogu jest zatytułowany: "To już prawie koniec lipca". A potem nastała długa, pełna wyczekiwania (prawda, prawda?) cisza... To wszystko przez to, że tyle się dzieje! Po "prawie końcu lipca" jakoś tak nagle, niespodziewanie nastał sierpień. A w tym sierpniu działo się z pewnością wiele i nawet więcej, tylko już nie pamiętam za bardzo co, bo to było zaraz przed wrześniem, w którym działo się jeszcze więcej i musiałam zwolnić miejsce w pamięci po to, żeby zapamiętać co działo się na bieżąco ;) Sierpień zakończyła Konferencja Zdobywcy w Paprotni, na której towarzyszyłyśmy zespołowi Zdobywcy. Było super (to pamiętam!:)), chociaż już wtedy przygotowywałyśmy się (głównie psychicznie) na to, że czeka nas pracowita końcówka roku. Dlaczego? Bo nadchodził czas płacenia za marzenia! A właściwie marzenie. Jedno duże. Wylot do Australii. Emenemsy postanowiły od września wyjechać gdzieś do pracy, żeby do grudnia ładować swoje konta takim czymś, co ostatecznie zamieni się w $. Te australijskie $.

I tak oto od połowy września siedzą (a właściwie większość dnia to stoją) w Holandii i pracują. Czy ciężko? Taaak, ciężko... Czy wygodnie? Nieee, nie wygodnie. Czy zarabiają wystarczająco dużo? Nie, nie wystarczająco. Czy wierzą w cuda? Taaaak, wierzą.

W międzyczasie zakupiły były już bilety do Sydney (z 13-godzinną przesiadką w Szanghaju), zapłaciły za szkołę (Hillsong International Leadership College, BABY!), która je z wdzięcznością i otwartymi ramionami przyjęła, a to z kolei pozwoliło im aplikować już o wizę do Australii. Nawet już zrobiły badania lekarskie potrzebne do wizy. Obie grzecznie prześwietliły się holenderskim rentgenem i dały się zważyć, zmierzyć i osłuchać holenderskiemu lekarzowi ogólnemu. Więc sprawy idą tutaj na przód ("tutaj" - czyli konkretnie w Holandii, skąd ten post jest właśnie pisany, a jeszcze konkretniej z miasta Arnhem, a jeszcze konkretniej z domku szeregowego przy ulicy Bollhofstraat, a właściwie to pokoju w tym domku, a jeszcze dokładniej to z pokoju na piętrze, na przeciwko schodów).

Czy Emensisom uda się spełnić swoje marzenie? Czy znajdą lepiej płatną pracę? Czy będą mogły wrócić do domu na Święta? Tego wszystkiego, Drodzy Czytelnicy, dowiecie się już w następnym poście! ;) Albo może i następnym po następnym. Jeśli uda nam się napisać ten następny przed następnym.

To już prawie koniec lipca! :)

środa, 21 lipca 2010
Wakacje pożerają nas swoimi gorącymi i szybkimi dniami! Tyle się dzieje, że trudno to ogarnąć :) Od czego by zacząć... Przede wszystkim: Bóg jest dobry. Tak. Odkrywamy to każdego nowego dnia. Jesteśmy szczęśliwe, że możemy robić to, co lubimy: śpiewać, śmiać się i jeść, spotykać wspaniałych ludzi, być z rodziną, cieszyć się latem, planować i realizować powoli to, o czym marzymy (Australia...). Do tego wszystkiego jakoś w międzyczasie udało nam się obu skończyć studia, i to skończyć bardzo dobrze - dosłownie :) Dzięki Bogu!

W jakim punkcie na osi czasu teraz jesteśmy?
Za nami:
1. Zlot "Decydujący Moment" w Iławie, na którym wspierałyśmy wokalnie Zdobywców. Mogłyśmy także zaśpiewać jedną z naszych piosenek ("Ty przenikasz mnie") i spotkała się ona z bardzo ciepłym przyjęciem, co nas bardzo, bardzo cieszy :) Mimo że pierwszy raz byłyśmy na zlocie i nie do końca wiedziałyśmy, czego się mamy spodziewać, bardzo nam się cała impreza podobała. Zaproszeni goście mówili świetne kazania w bardzo przystępny i jasny sposób, a czas uwielbienia był naprawdę niezwykły i niezapomniany :)
2. Za nami także koncert z okazji Dni Bytowa. Zostaliśmy odebrani bardzo pozytywnie, a nasza muzyka mogła przez 40 minut ogarniać echem cały Bytów :) Muzycznie i "energicznie" był to najlepszy z naszych trzech koncertów Bytowskich - i nie jest to opinia tylko nasza, ale większości, więc coś w tym musi być! :)

Przed nami:
Zbliża się wielkimi krokami kolejna impreza, na której będziemy towarzyszyć Zdobywcom - START w Garczynie. Jesteśmy podekscytowane i czekamy z niecierpliwością na ten czas :) W najbliższy weekend mamy też dwa emensisowe koncerty - w sobotę w Łękini, a w niedzielę w Lęborku. Będzie się działo :) Jest intensywnie i pracowicie, ale nie tak bardzo męcząco, jak satysfakcjonująco :)

Do zobaczenio/usłyszenia każdemu, kto to czyta :)
Pozdrawiamy Was gorąco! Albo nie: chłodząco. Z okazji takiego, a nie innego lata :)

Recenzja koncertu w 4 Stronach Świata

wtorek, 8 czerwca 2010
Jak pisałyśmy w poprzednim poście - ekipa Radia SAR napisała recenzję zeszłotygodniowego koncertu. Jesteśmy bardzo miło zbudowane ich wrażeniami, z przyjemnością cytujemy ich słowa:
"Restauracja "4 Strony Świata" znana jest nie tylko z serwowania dań z różnych regionów globu, ale także z organizowania imprez oraz koncertów – siłą rzeczy kameralnych (wymuszone jest to przez stosunkowo niewielką przestrzeń). W ostatnią sobotę lokal po raz kolejny stał się też "Sceną Promocji Młodych" – w tym wypadku zespołu Emensis z nurtu radosnego chrześcijańskiego pop-rocka. Mimo doświadczenia w organizowaniu tego typu przedsięwzięć, miejsce to w naszym przekonaniu jest mało sprzyjające dla występów artystycznych. Bądź co bądź jest to restauracja; mówiąc wprost i mało odkrywczo: tam się je. Nie wiemy jednak na ile jest to kwestia magnetyzmu i swojego rodzaju energii występującego wówczas zespołu, a na ile innych okoliczności przyrody, ale poza jednym momentem (kruszenie lodu przez barmana), nie pamiętamy, aby komukolwiek lub czemukolwiek udało się oderwać naszą uwagę od muzyki. Ale od początku. Zespół stanowią dwie młode, urocze siostry: Melania i Maja Nowotnik. Choć w wywiadach i podczas koncertów często podkreślają brak profesjonalnego muzycznego wykształcenia, jesteśmy przekonani, że nikt tego nie zauważa. Wręcz przeciwnie, zarówno wokalne solówki, jak i duety oraz śpiew na dwa głosy, hipnotyzują nawet najbardziej wybrednych melomanów. Dziewczyny wcześniej ograniczały się raczej do śpiewania w gronie rodziny i przyjaciół, śpiewają także w kościele, ale na szczęście w końcu zdecydowały się przejść od etapu "chowamy teksty w szufladzie" do "nagrywamy płytę". I chociaż istnieje powszechne przekonanie, że o Bogu młodzi słuchać nie chcą, to zespół Emensis udowadnia coś zupełnie odwrotnego. Wynika to nie tylko z ich talentu, ale przede wszystkim ze szczerej radości i autentyczności, którymi charakteryzuje się ich muzyka. Na albumie zatytułowanym "Miejsce startu", który swoją premierę miał jesienią zeszłego roku, znaleźć można 10 utworów z przemyślanymi tekstami i przyjemną muzyką (fragmenty można przesłuchać na stronie zespołu: http://www.emensis.pl). Już od dawna brakowało nam tak niebanalnej i radosnej uczty muzycznej. Chociaż można by się odrobinę przyczepić do aranżacji utworów na płycie (trochę brakuje tej szalonej energii i radości, które prezentują dziewczyny na żywo), to debiut należy zdecydowanie zaliczyć do udanych. Dowodem na to, jak szybko siostry Nowotnik dorobiły się sporego grona fanów, jest chociażby ogłoszenie ich debiutanckiego albumu płytą roku 2009 w plebiscycie internetowego Radia Chrześcijanin. Magnetyzm, charyzma, radość, miłość, nadzieja i szczerość – właśnie w ten sposób można podsumować sobotni koncert. Trudno jest nam stwierdzić jak wiele osób było wówczas w "4 Stronach Świata" z przypadku, a ile wybrało się specjalnie na ten koncert, ale na pewno nikt nie żałował swojej obecności. Na czas występu umilkły rozmowy, wszyscy obecni byli zasłuchani, a także zapatrzeni, bo dziewczynom nie można odmówić uroku osobistego.

Zespół grał w sobotę w składzie nieco innym niż na płycie. W akustycznej aranżacji piosenek dziewczynom towarzyszyli: Piotr Zając na gitarze elektrycznej oraz Filip Hydzik na gitarze elektro-akustycznej. Poza piosenkami znanymi z debiutanckiego albumu, pojawiło się również kilka nowych utworów, takich jak "All I know" czy "Follow you". Niektóre piosenki pod względem aranżacji przypominały twórczość Jasona Mraza i podobieństwo to nie jest przypadkowe, ponieważ jak sama przyznała później Melania jest to jeden z jej ulubionych wykonawców. Na zakończenie koncertu była także niespodzianka, czyli cover utworu Joan Osborne "One of us". No i oczywiście długo oklaskiwany bis w postaci utworu "What if" (który jednemu z nas najbardziej zapadł w pamięci). Bardzo pozytywnie naładował nas występ zespołu Emensis. Teraz marzy nam się kolejny album, a najlepiej także zapis koncertu. Albo kolejny koncert. A najlepiej wszystko, ale niekoniecznie naraz."
Autorami recenzji są: Ewa Lichnerowicz & Orest Hrycyna
Oryginalny artykuł można przeczytać klikając ten link.
Pozdrawiamy więc Ewę i Oresta i.... do zobaczenia i usłyszenia! :)

Koncert w 4 Stronach Świata

niedziela, 6 czerwca 2010
Wczoraj zagraliśmy nasz pierwszy koncert w Trójmieście! Restauracja 4 Strony Świata w Gdańsku organizuje cykliczne koncerty pod hasłem "Scena Promocji Młodych" i skorzystaliśmy z jej zaproszenia. Emensis wystąpiło w kameralnym składzie: Filip Hydzik na gitarze akustycznej, Piotr Zając na gitarze elektrycznej i my (M&M) oczywiście na strunach głosowych. W repertuarze było wiele niespodzianek, bo oprócz piosenek z naszej płyty zagraliśmy kilka Emensisowych nowości. Pojawił się na koniec w ramach niespodzianki również... jeden cover! Piosenka "One of us" Joan Osborne. Ku naszej radości na koncercie niezapowiedzianie i niespodziewanie pojawił się nawet Irek Kaczmar (autor wielu aranżacji na płycie i sesyjny basista grający z nami w większym składzie), ale tym razem jedynie w roli słuchacza :) Podsumowując wczorajsze wydarzenie można powiedzieć, że było muzycznie, swobodnie i momentami emocjonalnie :) Co o naszym koncercie myślą sami słuchacze, dowiemy się pewnie w niedługim czasie, bo wśród gości pojawiła się również ekipa ze wspomnianego w poprzednim poście Radia SAR, która zajmuje się pisaniem recenzji. Tak więc z niecierpliwością czekamy na ich wrażenia i na pewno damy znać gdzie będzie można recencję koncertu przeczytać. Pozdrawiamy wszystkich, którzy byli z nami wczoraj, dzięki za Waszą obecność! :)

Wywiad w Radio Sar

piątek, 4 czerwca 2010
2 czerwca, w środę, byłyśmy gośćmi w audycji "Między dniem a snem", którą co tydzień prowadzi Łukasz Porada w radiu SAR. Rozmawialiśmy o naszej płycie, czekających nas koncertach, planach Emensis na przyszłość i kilku innych ciekawostkach :) Dla tych, którzy przeoczyli ten wywiad i nie mogą sobie tego darować, mamy wspaniałą wieść - umieściłyśmy nagranie audycji do odsłuchania online! Wystarczy kliknąć ten LINK albo znaleźć link "wywiad w Radio SAR" w menu na blogu w "WYWIADACH", po lewej stronie na dole. Miłego słuchania! :)

The Call

czwartek, 29 kwietnia 2010
“It started out as a feeling
Which then grew into a hope
Which then turned into a quiet thought
Which then turned into a quiet word
And then that word grew louder and louder
_______________i'Till it was a battle cry”

The Call
Najpierw spodobała mi się ta muzyka. Znalazłam zespół, którego skład, melodie, teksty, aranżacje – wszystko mi się podobało. Mogłam tego słuchać godzinami i przeżywać cały czas na nowo. Potem zrodziła się nadzieja, że kiedyś będę w jakiś sposób w tym uczestniczyć... Może koncert? Koncert był. I ja na nim byłam. I było niesamowicie. Ale to nie ugasiło pragnienia, tylko je wzmocniło. Wtedy pojawiła się nieśmiała myśl... może by TAM pojechać?... Myśl ta szybko urosła i przybrała formę cichego słowa... Od tamtego czasu to słowo rosło i rosło, aż z czasem zamieniło się w okrzyk bojowy – bo każde marzenie jest w pewnym sensie wezwaniem do walki. I teraz właśnie jestem na froncie. Dzięki Bogu nie sama.

Louder and Louder
„O czym ona właściwie pisze?” – ktoś się pewnie zastanawia. Spieszę z wyjaśnieniami :) Zaczęłam słowami piosenki „The Call” Reginy Spektor, bo pasują do tego, co właśnie niezbyt jasno opisałam. A teraz nadszedł czas, by oficjalnie i bez owijania w bawełnę przyznać się, o czym właściwie mowa. Otóż... Zdecydowałyśmy z Melą postawić wszystko na jedną kartę – na to, co, jak wierzymy, jest najlepszym pomysłem na przyszły rok. Postanowiłyśmy zrobić wszystko, by w styczniu 2011 zacząć naukę w Hillsong International Leadership College w Australii. Chcemy lecieć na rok, nauczyć się, ile się da, a potem wrócić, by z nowymi siłami i zdolnościami zabrać się do pracy tu, w Polsce.

A Battle Cry
Zainspirowane muzyką Hillsong United, szukając drogi do wszechstronnego rozwoju i boskiej przygody, rzucamy się do walki o to marzenie. Z odwagą do boju stają z nami rodzina i przyjaciele. Ale tak naprawdę każdy może pomóc nam w tej bitwie. Jak? Można się modlić. Można dzielić się pomysłami. Można dawać dobre rady. Można wspierać finansowo. Będziemy wdzięczne za wszystkie oddziały bojowe :)
Chętni do walki proszeni są o zapoznanie się z zasadami współpracy:
* oddział ‘modlitewny’ – spotkania indywidualne lub grupowe z Generałem ;)
* oddział ‘pomysły i dobre rady’ – wysyłanie maili na adres emensis[maupiszon]emensis.pl
* oddział ‘wsparcie finansowe’ – przelew na moje konto oszczędnościowe stworzone specjalnie w celu zbierania funduszy na to marzenie:
21 1140 2004 0000 3302 6771 6055

No Need to Say Good Bye
Ci, których wiadomość o naszym wyjeździe smuci, mogą wziąć sobie do serca inny kawałek piosenki, od której zaczęłam.
Nie martwcie się, wrócimy. I wcale nie trzeba się żegnać, bo nasz blog będzie funkcjonował bez zmian, nawet zza oceanu :)

“You'll come back
When it's over
No need to say good bye”

:)

czwartek, 15 kwietnia 2010
Czasem jak myślę o swoich marzeniach, to się w środku sama z siebie śmieję albo zaczynam wątpić. Wydają się tak duże i nierealne! Chwilę potem zdaję sobie sprawę, że to, co ma dla mnie Bóg jest... jeszcze większe (dobrze, że w swoim wielkim miłosierdziu i tak nie pokazał mi wszystkich swoich planów, bo mogłoby się to skończyć dla mnie zabójczą palpitacją). I wiem, że to nie żart! Dlatego śmiech ustępuje prawdziwej radości, a zamiast zwątpienia przychodzi wiara. Że to przecież i tak nie ja tego dokonam. To On. We mnie.
yeah :D

Koncerty odwołane

niedziela, 11 kwietnia 2010
Z przykrością zawiadamiamy, że koncerty zaplanowane na 16-18 kwietnia we Wrocławiu, Bielawie i Opolu nie odbędą się. W związku z tragedią, jaka dotknęła wczoraj Polskę, łączymy się z naszymi rodakami w żałobie narodowej i modlimy się, by Bóg miał nasz naród w swojej opiece.

Emensisowa trasa koncertowa

piątek, 12 marca 2010
Tak, tak! 16-18 kwietnia podbijamy południe Polski! Powoli drukują się nasze plakaty, a my tymczasem ćwiczymy głosy. Dwa tygodnie temu miałyśmy akustyczną próbę z Szymonem. Było bardzo miło, słonecznie i kawowo :) Opracowywaliśmy nowe hiciory i przygotowaliśmy razem niespodzianki dla tych, którzy będą na koncertach. Otóż, prócz tego, że zagramy parę nowych emensisowych kawałków, będą też dwa covery. Nie możemy zdradzić jakie, bo nie byłoby niespodzianki ;) Powiemy tylko, że do jednego z nich początkowo nie byłyśmy przekonane, bo oryginał nie był do końca w naszym stylu. Ale jak to zagraliśmy i zaśpiewaliśmy... zmieniłyśmy zdanie :) Wszelkie wątpliwości się rozwiały - teraz już wiemy, że będzie czad :D Niedługo kolejne próby, tym razem w pełnym składzie. Stay tuned! ;)

Moja komisja wojskowa

wtorek, 2 marca 2010
Więc ... potraktuję ten wpis jako moje małe katharsis. Czyli wyleję moje żale raz a dobrze, po czym się od nich pamięciowo odetnę. Potem jak ktoś mnie spyta, "jak poszło", odeślę go tylko do tego wpisu i nie będę sobie psuć humoru. Tak sobie to wymyśliłam.
Więc... jak by zacząć, żeby opisać co się dzisiaj wydarzyło.
1. Nie lubię wstawać przed 8.00 (ale to tam pikuś, jak trzeba to no problem)
2. Nie lubię marznąć w niedogrzanych pomieszczeniach (i nie mogąc już nic więcej na siebie założyć)
3. Nie lubię być niedoinformowana (albo dostawać lakoniczne pisma, z których nic nie wynika, po czym dowiadywać się, że jestem nieprzygotowana, a przecież "pisało wyraźnie" że mam mieć zdjęcie i zaświadczenie z uczelni)
4. Nie lubię być traktowana z góry przez kogoś kto mnie w ogóle nie zna (przez tych, co mnie znają też nie lubię z resztą! ....bo kto lubi :P)
5. Nie lubię jak się marnuje mój czas (zwłaszcza, jeśli jest ograniczony, np. przez autobus jadący do Gdańska o takiej godzinie, żebym nie opuściła żadnych zajęć)
6. Nie lubię dezorganizacji i chaosu (komisja wojskowa pod tym względem okazała się totalnie rozlazła: 4 różne miejsca, latanie po dworze od jednego podpisu po drugi, spóźnianie się lekarzy, bezsensowne przemowy jakiegoś majora o tym, co mnie kompletnie nie interesuje i kilkunastominutowe rozwodzenie się na tym, dlaczego tym razem zostawi dokumenty i ustawy do czytania spakowane w koszulkach, a nie tylko spięte zszywaczem)
7. Nie lubię żenujących seksistowskich tekstów z ust podstarzałych gapiących się natarczywie jednostek (i z żadnych innych ust z resztą też nie)
8. Nie lubię niedwuznacznych żartów "rozluźniających" atmosferę (gdzie na dodatek śmieje się tylko żartujący, zupełnie się tym nie zrażając)
9. Nie lubię być badana przez lekarza, który jest mężczyzną (chociaż na to akurat on sam niewiele mógłby poradzić, ale przecież kobietom mogli by załatwić do badań kobietę!) i który jest łagodnie mówiąc oschły (na to on sam mógbły sporo poradzić, a się nie pokwapił - więc no mercy: był beznadziejny)
10. Nie lubię narzekać, więc już skończę.
11. Jest jedna dobra rzecz w całej sprawie: ostatecznie otrzymałam kategorię "E" (dzięki zaświadczeniu lekarskiemu o całorocznej alergii, na którego odpis wpadła w przeddzień komisji moja genialna mama). Kategoria E oznacza, że nie wezmą mnie do wojska choćby się waliło i paliło. Jestem "trwale niezdolna do służby wojskowej w razie pokoju, mobilizacji i wojny".
The end.

To jest jakiś kosmos! Znowu wygrałam :D

piątek, 26 lutego 2010
Tym razem konkurs PLASTYCZNY :D na PSYCHOLOGII!!! 8D Emejzing. Life is full of... paradoxes ;D
Jakiś czas temu pisałam o konkursie na "(poza)naukową twórczość psychologów". Postanowiłam wziąć w nim udział i wycięłam z moich zeszytów kilka stron różnych bazgrołków. Umieściłam je nawet na blogu (wpis "Radosna twórczość Mesi") i zrobiłam mały sondaż, jaka praca ludziom najbardziej się podoba. Najczęściej wybierane były dwie, a potem z tych dwóch wybrałam jedną i wrzuciłam do specjalnego kartonowego pudełka przy psychologicznej szatni. :)
Było mi trochę głupio, bo dowiedziałam się, że zanim pracę zgłoszę, muszę na odwrocie napisać jeszcze NA JAKICH zajęciach ona powstała. Oznaczało to tak naprawdę, że muszę napisać na jakich wykładach niemiłosiernie się nudziłam. Na szczęście mogłam się do tego przyznać bez większych konsekwencji ;) dlatego, że ów szczególny wykładowca, z tego co wiem, jest już na emeryturze - więc nie dość, że ja na pewno nie wejdę już z nim w żadne przymusowe interakcje, to on nie dowie się o tym, że ktoś na jego wykładach mógł robić coś innego niż skrzętnie notować (a taka świadomość mogłaby zagrozić jego misternie tkanemu światopoglądowi...!). Więc pracę zgłosiłam.
Nie robiłam jednak żadnej kampanii w stylu "głosujcie!!! tu jest adres www, kliknijcie i oddajcie na mnie milion głosów" (czego rezultat właściwie widać teraz - bo nagrodę zdobyłam głosami JURY, a nie publiczności). Właściwie nic z tym wtedy dalej nie zrobiłam, zostawiłam sprawę swojemu biegowi. Nawet zapomniałam o dacie ogłoszenia wyników.
I tak oto dostaję wczoraj telefon od kolegi ze studiów (pozdrawiam Michała ;)) ... (a miałam ochotę go nie odbierać, bo siedziałam chora w domu i byłam odrobinę "wybita z rytmu" ;) - ale odebrałam oczywiście).
- "Melania? Szkoda, że Cię tu nie ma, bo wygrałaś (w tle jakieś mega oklaski i wrzaski). Czy mam za Ciebie odebrać Twoją nagrodę? Przyniosę Ci ją na zajęcia w przyszłym tygodniu."
No i ten... także tego... Oczywiście pierwszą reakcją było usprawiedliwienie się z nieobecności, drugą: radość, a trzecią - CIEKAWOŚĆ, co takiego wygrałam. Kolega jednak za nic nie chciał mi wyjawić, czym jest moja nagroda.
- "Aaaa, nie nie. Nic nie powiem. Zobaczysz, jak dostaniesz."
Łe phi... :/(chyba jednak nie pozdrawiam Michała! ;) )
Jak myślicie, co to jest? <:F>
Bo ja sobie wyobrażam, że to np.
1. Może zwolnienie z pisania pracy magisterskiej podpisane przez moją panią promotor ... (ja w ogóle się dowiedziałam po fakcie, że ona w tym JURY była! Czyli prawdopodobnie głosowała na moją pracę :D Ale nie wiedziała wtedy jeszcze, że to moja... dowiedziała się już jak wygrałam... więc może jeśli nawet oficjalną nagrodą NIE jest jednak zwolnienie z pisania pracy mgr, to uda mi się to załatwić kameralnie, na jej konsultacjach??! :D : D).
2. Albo może to jest np. kilkuosobowy bilet do ciepłych krajów, albo... jednego takiego kraju. Ciepłego całkiem. Byłoby fajnie, och fantastycznie by było...! (:
Ale... to pewnie będzie breloczek, albo długopis z napisem UG. ;D
Jakkolwiek - i tak się cieszę. Oczywiście. Bardzo bardzo. To takie milusie.

Tutaj dowód jakby co: WYNIKI KONKURSU - BREVI MANU

"Miejsce startu" Płytą Roku 2009

czwartek, 25 lutego 2010
Hurrra! Wygrałyśmy konkurs ogłoszony przez Radio Chrześcijanin na płytę roku 2009. Uzyskałyśmy ponad 50% głosów. To dla nas bardzo duże wyróżnienie, zwłaszcza, że krążek ukazał się dopiero pod koniec zeszłego roku i był to nasz debiut. Nagrodą w konkursie ma być dodatkowa promocja w Radio Chrześcijanin. Super ;D
Bardzo dziękujemy wszystkim za oddane na nas głosy! Wiemy, że było Was dużo :) Pozdrawiamy serdecznie!

Wyniki głosowania można zobaczyć tutaj:
http://radiochrzescijanin.pl/plyta-roku/

:)
:)

Dawno żem nie pisała

niedziela, 21 lutego 2010
Chodzi o to, że tyle się dzieje, że aż nie ogarniam! W ostatnim czasie spotkało mnie wiele niecodziennych klimatów. Pierwsza rzecz, do której sięgam pamięcią to wyjazd w góry, podczas którego jeździłam na desce (tak, o tak!). Na desce jeździłam, jeździłam na desce, deska straszna mi nie była. I nawet zakwasy nie były mi straszne. Ponadto miałam towarzystwo w postaci Kasi Barszcz, która chętnie towarzyszyła mi na stoku pod względem tempa zjeżdżania i upadków na ... upadków. ;) Tak więc pierwsza część ferii była bardzo sportowa, z czego dumna jestem, bo samą siebie o to nie podejrzewałam ;) Ponieważ początkowo moją główną motywacją wyjazdu do Bielic było co innego - spędzenie czasu z Państwem B. i Mają razem wziętymi. I to się też udało! Na dodatek dołączył do nas niespodziankowo Kubuś - co sprawiło, że było milej niż miło (rym mię wyszedł był). Następnie przyszedł tydzień ferii w domu pod znakiem "Marka Gangreny" czyli tłumaczenia i oglądania z familią serii nauczań amerykańskiego pastora Marka Gungera na takie tam różne tematy ;) a potem panele dyskusyjne, których stałam się samozwańczym moderatorem ;) To wszystko połączone z wyrzutami sumienia, że siedzę w domu i nie przygotowuję się do nowego semestru, zaniedbuję studia, nie śledzę zapisów internetowych na zajęcia i nie piszę pracy magisterskiej i nie znam odpowiedzi na pytania koleżanek pytających o sprawy uczelniane (bla bla bla). Ale przecież nie po to są ferie...! Więc wyrzuty były szybko tłamszone. Potem... potem kilkudniowy wyjazd do K-ny i duużo muzyki. Muzyka we mnie, przeze mnie, na mnie, poza mną, obok mnie (i we wszystkich pozostałych konfiguracjach). Ale ponieważ moja pamięć jest bardzo krótka i wybiórcza, to najlepiej pamiętam to, co działo się ostatnio. Czyli Zimowy Zjazd. Duża impreza, dużo ludzi (a ja taka mała). Ale o samych wrażeniach zbyt dużo by opowiadać, więc skupię się tylko na zabawnych rzeczach, które spotkały mnie i mą wielebną siostrę tylko przy okazji Zimowego Zjazdu. I jakoś tak zabawnie wszystkie dotyczą komunikacji miejskiej lub poruszania się po mieście, ogólniej rzecz ujmując.
Pierwsza z nich to przygoda z dojazdem pierwszego dnia. Jadąc tramwajem zdążyłyśmy w ciągu pierwszych 5min skonsumować nasz prowiant: banan x 1 o raz tarczyn pomarańczowy x 1. No i albo przez kolejne 25min drogi czekało mnie trzymanie tych śmieci w rękach, albo... mogłabym je wyrzucić na jakimś przystanku tramwajowym wybiegając szybciutko i trafiając nimi do kosza. Pozwoliłam więc sobie na zabawę w tę drugą opcję. Co przystanek stawałam przy drzwiach i sprawdzałam, czy kosz jest na tyle blisko od tramwajowych drzwi, żebym mogła butelką i bananem w niego trafić (na wybiegnięcie czasu bym nie miała, bo jednak drzwi otwierały się i zamykały bardzo sprawnie i szybko). Niestety... okazja, mimo że wyczekiwana, nie nadchodziła. Zupełnie nie byłam jednak świadoma, że ja wraz z moją "zabawą" jestem przedmiotem obserwacji pewnej neurotycznej pani w średnim wieku, zajmującej krzesło w tylnej części wagonu tramwajowego. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy na przystanku, na którym ona wysiadała (jak się kilka sekund później okazało - my też) podbiegła do mnie, wyrwała mi skórkę od banana z ręki i krzyknęła, że ona to wyrzuci. Ja oniemiała zdążyłam wykrztusić z siebie uprzejme "dziękuję" dopiero po jakiejś minucie. Jaki wniosek z tej historii? Hmmm. Może taki, że dżentelłumen isnieją ;D
Kolejna przygoda zdarzyła mi się również w tramwaju. Wszedłszy wraz z mą wielebną siostrą do wagonu pierwszego, udałam się do okienka kierowcy, by zakupić u niego cztery ulgowe godzinne bilety. Niefortunnie jednak moje zamówienie sformułowałam w takiej kolejności: "poproszę cztery godzinne bilety ulgowe". Cisza. Kierowca myśli, myśli. I oburzony odpowiada "czterogodzinne!? Takich nie ma!" Na co mi automatycznie przyszła na myśl scena z Madagaskaru 2, kiedy pingwin obiecuje odbudować samolot w sześć-dziesięć miesięcy, a lew przerażony na to "sześćdziesiąt miesięcy?!" więc odwracam się do Mai i cytuję lwa. Maja słyszała całą akcję, więc zrozumiała i zaczęłyśmy się obie śmiać. Szkoda, że reszta nie wiedziała o co chodzi. Gorzej...! Reszta zafiksowała się na sformułowaniu "czterogodzinne" i kilka panów z paniami zaczęli żywo wymieniać się informacjami na temat nowych 4-godzinnych biletów komunikacji miejskiej. Ehh... :D
I ostatnia już przygoda, moja jedna z ulubieńszych: szukawszy miejsca (a konkretnie budynku szkolnego), w którym Zjazd Zimowy się odbywał, dojechwaszy na odpowiedni przystanek i wysiadłszy oraz zgubiwszy się, zapytałyśmy dwie starsze panie o drogę do szkoły. Na początku stwierdziły, że szkół w okolicy jest mnóstwo i że otrzymały za mało danych by nam pomóc, ale o dziwo hasło "zimowy zjazd" rozjaśniło sprawę. Czekamy więc na instrukcje, jak się tam dostać. Starsza pani po chwili namysłu z odczuwalnym zatroskaniem w głosie odpowiada: "jakby wam to wytłumaczyć dziewczynki... jakby to powiedzieć... jak byście musiały iść...hmmm... (w tym momencie pojawiają się w mojej głowie myśli: to jest AŻ tak daleko?? Aż tak trudno tam trafić?! o nie...) to wiecie co... to może tak: idźcie cały czas prosto, cały czas prosto prosto i nie skręcajcie nigdzie, i wtedy wyjdziecie prosto na szkołę, prosto przed wami będzie stała ta szkoła". Moim sukcesem w tamtej sytuacji było to, że śmiać się zaczęłam dopiero jak się odwróciłyśmy i przeszłyśmy parę kroków. Nie uraziłam starszej pani, a tym samym pozwoliłam mieć odczucie, że bardzo nam pomogła. Co właściwie... było prawdą :)
Koniec dzisiejszego wpisu. Pozdrawiam czule wszystkich Polaków. :)

Przygód kulinarnych ciąg dalszy

piątek, 22 stycznia 2010
Wpis dedykowany Pani Dziumdziurumdzium.

Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale jak do tej pory moja największa inspiracja do pisania związana jest z przygodami kulinarnymi ;) Otóż mam zamiar dziś opisać historię mego obiadu.

Wróciłam z Gdańska koło 14 i jak każdy student poszłam... do łóżka odespać tydzień sesji. Wstałam koło 17:30 z burczącym brzuchem. Poszłam do kuchni. Słoiczki się skończyły, podobnie jak skończyła się moja ochota na ulubiony kryzysowy obiad Meli – ryż z jogurtem – trzeci dzień z rzędu. Do sklepu nie chciałam iść, bo „przecież na pewno znajdzie się w domu coś, co można zjeść”. Zwłaszcza, że na dworze –10, a w portfelu –20 ;) Zajrzałam więc do szafki i do lodówki, i postanowiłam rzucić wyzwanie temu, co tam zastałam, robiąc z tego obiad. Czułam się jak załoga Apollo 13, kiedy wymyślali coś z niczego, żeby przeżyć ;) A oto wynik inwentaryzacji:
- ryż
- kasza jęczmienna
- makaron spaghetti
- 2 plasterki sera
- 2 plasterki wędliny
- kukurydza w puszce
- ketchup
- majonez
- 3 ogórki kiszone
- mleko
- jogurt naturalny
- dżem
- sól, pieprz, cukier

Mogłabym zaproponować konkurs na najlepsze wykorzystanie tych składników... Jakieś pomysły? :) Ale skoro i tak obiecałam, że napiszę, co z tego wyszło, to napiszę co z tego wyszło.
Otóż najpierw ugotowałam i odcedziłam makaron. Potem zagotowałam troszeczkę mleka, rozpuszczając w nim kawałek sera żółtego. Do tego dodałam ugotowany makaron i łyżkę majonezu. Przyprawiłam solą i pieprzem. Następnie dosypałam 2 łyżki kukurydzy w puszcze. Spróbowałam. Brakowało mi tam pomidorów, ale musiałam poradzić sobie bez nich, więc pokroiłam drobniutko troszkę ogórka i dosypałam. A potem już tylko pożarłam wszystko. Smakowało jakoś pomiędzy spaghetti carbonarą a jakimś rodzajem sałatki makaronowej na ciepło.
Wnioski:
1. Nie korzystaj z tego pomysłu, jeśli masz do wyboru normalny obiad ;)
2. Jeśli trzeci dzień z rzędu czeka Cię ryż z jogurtem, nie bój się eksperymentować.
3. Eksperymentuj z jedzeniem wtedy, kiedy naprawdę burczy Ci w brzuchu – zwiększa to szanse adaptacyjne kubków smakowych (czyli cokolwiek zrobisz, powinno Ci smakować bardziej niż w przypadku uczucia sytości).

PS Jeśli należysz do osób, które jeszcze nie oddały głosu na płytę roku, nie zwlekaj! http://radiochrzescijanin.pl/plyta-roku/

Dzień marzeń i planów

sobota, 2 stycznia 2010
- Majo, czy młodość jest głupia, że myśli, że zdobędzie cały świat?
Takie pytanie padło z mych ust dzisiaj w sklepie spożywczym, kiedy czekałyśmy
aż pani ekspedientka pokroi nam polędwicę sopocką na 10 plasterków.
- Nie, nie jest głupia. Odpowiedziała Maja ze stoickim spokojem i pełnym przekonaniem.
- Czyli to, że tak myśli, to nie jest jej śmieszna wada, tylko siła, prawda?
- Tak, to jest właśnie siła młodości.
Maja zawsze wie o co mi chodzi. I nie dziwi się żadnym moim pytaniom. I zawsze daje dobre odpowiedzi.

Koniec.
To był wpis z serii: krótkie. :)