Dawno żem nie pisała

niedziela, 21 lutego 2010
Chodzi o to, że tyle się dzieje, że aż nie ogarniam! W ostatnim czasie spotkało mnie wiele niecodziennych klimatów. Pierwsza rzecz, do której sięgam pamięcią to wyjazd w góry, podczas którego jeździłam na desce (tak, o tak!). Na desce jeździłam, jeździłam na desce, deska straszna mi nie była. I nawet zakwasy nie były mi straszne. Ponadto miałam towarzystwo w postaci Kasi Barszcz, która chętnie towarzyszyła mi na stoku pod względem tempa zjeżdżania i upadków na ... upadków. ;) Tak więc pierwsza część ferii była bardzo sportowa, z czego dumna jestem, bo samą siebie o to nie podejrzewałam ;) Ponieważ początkowo moją główną motywacją wyjazdu do Bielic było co innego - spędzenie czasu z Państwem B. i Mają razem wziętymi. I to się też udało! Na dodatek dołączył do nas niespodziankowo Kubuś - co sprawiło, że było milej niż miło (rym mię wyszedł był). Następnie przyszedł tydzień ferii w domu pod znakiem "Marka Gangreny" czyli tłumaczenia i oglądania z familią serii nauczań amerykańskiego pastora Marka Gungera na takie tam różne tematy ;) a potem panele dyskusyjne, których stałam się samozwańczym moderatorem ;) To wszystko połączone z wyrzutami sumienia, że siedzę w domu i nie przygotowuję się do nowego semestru, zaniedbuję studia, nie śledzę zapisów internetowych na zajęcia i nie piszę pracy magisterskiej i nie znam odpowiedzi na pytania koleżanek pytających o sprawy uczelniane (bla bla bla). Ale przecież nie po to są ferie...! Więc wyrzuty były szybko tłamszone. Potem... potem kilkudniowy wyjazd do K-ny i duużo muzyki. Muzyka we mnie, przeze mnie, na mnie, poza mną, obok mnie (i we wszystkich pozostałych konfiguracjach). Ale ponieważ moja pamięć jest bardzo krótka i wybiórcza, to najlepiej pamiętam to, co działo się ostatnio. Czyli Zimowy Zjazd. Duża impreza, dużo ludzi (a ja taka mała). Ale o samych wrażeniach zbyt dużo by opowiadać, więc skupię się tylko na zabawnych rzeczach, które spotkały mnie i mą wielebną siostrę tylko przy okazji Zimowego Zjazdu. I jakoś tak zabawnie wszystkie dotyczą komunikacji miejskiej lub poruszania się po mieście, ogólniej rzecz ujmując.
Pierwsza z nich to przygoda z dojazdem pierwszego dnia. Jadąc tramwajem zdążyłyśmy w ciągu pierwszych 5min skonsumować nasz prowiant: banan x 1 o raz tarczyn pomarańczowy x 1. No i albo przez kolejne 25min drogi czekało mnie trzymanie tych śmieci w rękach, albo... mogłabym je wyrzucić na jakimś przystanku tramwajowym wybiegając szybciutko i trafiając nimi do kosza. Pozwoliłam więc sobie na zabawę w tę drugą opcję. Co przystanek stawałam przy drzwiach i sprawdzałam, czy kosz jest na tyle blisko od tramwajowych drzwi, żebym mogła butelką i bananem w niego trafić (na wybiegnięcie czasu bym nie miała, bo jednak drzwi otwierały się i zamykały bardzo sprawnie i szybko). Niestety... okazja, mimo że wyczekiwana, nie nadchodziła. Zupełnie nie byłam jednak świadoma, że ja wraz z moją "zabawą" jestem przedmiotem obserwacji pewnej neurotycznej pani w średnim wieku, zajmującej krzesło w tylnej części wagonu tramwajowego. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy na przystanku, na którym ona wysiadała (jak się kilka sekund później okazało - my też) podbiegła do mnie, wyrwała mi skórkę od banana z ręki i krzyknęła, że ona to wyrzuci. Ja oniemiała zdążyłam wykrztusić z siebie uprzejme "dziękuję" dopiero po jakiejś minucie. Jaki wniosek z tej historii? Hmmm. Może taki, że dżentelłumen isnieją ;D
Kolejna przygoda zdarzyła mi się również w tramwaju. Wszedłszy wraz z mą wielebną siostrą do wagonu pierwszego, udałam się do okienka kierowcy, by zakupić u niego cztery ulgowe godzinne bilety. Niefortunnie jednak moje zamówienie sformułowałam w takiej kolejności: "poproszę cztery godzinne bilety ulgowe". Cisza. Kierowca myśli, myśli. I oburzony odpowiada "czterogodzinne!? Takich nie ma!" Na co mi automatycznie przyszła na myśl scena z Madagaskaru 2, kiedy pingwin obiecuje odbudować samolot w sześć-dziesięć miesięcy, a lew przerażony na to "sześćdziesiąt miesięcy?!" więc odwracam się do Mai i cytuję lwa. Maja słyszała całą akcję, więc zrozumiała i zaczęłyśmy się obie śmiać. Szkoda, że reszta nie wiedziała o co chodzi. Gorzej...! Reszta zafiksowała się na sformułowaniu "czterogodzinne" i kilka panów z paniami zaczęli żywo wymieniać się informacjami na temat nowych 4-godzinnych biletów komunikacji miejskiej. Ehh... :D
I ostatnia już przygoda, moja jedna z ulubieńszych: szukawszy miejsca (a konkretnie budynku szkolnego), w którym Zjazd Zimowy się odbywał, dojechwaszy na odpowiedni przystanek i wysiadłszy oraz zgubiwszy się, zapytałyśmy dwie starsze panie o drogę do szkoły. Na początku stwierdziły, że szkół w okolicy jest mnóstwo i że otrzymały za mało danych by nam pomóc, ale o dziwo hasło "zimowy zjazd" rozjaśniło sprawę. Czekamy więc na instrukcje, jak się tam dostać. Starsza pani po chwili namysłu z odczuwalnym zatroskaniem w głosie odpowiada: "jakby wam to wytłumaczyć dziewczynki... jakby to powiedzieć... jak byście musiały iść...hmmm... (w tym momencie pojawiają się w mojej głowie myśli: to jest AŻ tak daleko?? Aż tak trudno tam trafić?! o nie...) to wiecie co... to może tak: idźcie cały czas prosto, cały czas prosto prosto i nie skręcajcie nigdzie, i wtedy wyjdziecie prosto na szkołę, prosto przed wami będzie stała ta szkoła". Moim sukcesem w tamtej sytuacji było to, że śmiać się zaczęłam dopiero jak się odwróciłyśmy i przeszłyśmy parę kroków. Nie uraziłam starszej pani, a tym samym pozwoliłam mieć odczucie, że bardzo nam pomogła. Co właściwie... było prawdą :)
Koniec dzisiejszego wpisu. Pozdrawiam czule wszystkich Polaków. :)

9 razy skomentowano / Dodaj swój komentarz

:

Maja pisze...

Zapomniałaś, siostro wielebna, o naszej nocnej przygodzie autobusowej :>

Melania Nowotnik pisze...

Zacna siostro, może Ty opisz więc tę sytuacyję. Chociaż... może NIE opisuj :D

b... pisze...

Dawno nie było tu pisane ;) a szkoda ...
Ja tylko nic nie kumam z zimowego zjazdu - to wy do szkoły z wielebna siostrą razem chodzicie ??

Maja pisze...

Cha cha cha ;D JESZCZE razem do szkoły nie chodzimy, to za rok :D A Zimowy Zjazd to taka impreza chrześcijańska w Gdańsku, drogi b... :)

Maja pisze...

No i ta impreza odbywa się w szkole, co mogło trochę zagmatwać sprawę ;)

Mery pisze...

:) Mesio - twoje wpisy wnoszą wiele radości do mojego i tak już radosnego życia ;D
Rewelacja:D Pozdrawiam wielebne siostry!!!

Kamiliana:) pisze...

I wreszcie wiemy co porabiałyście:)Ale się uśmiałam przy tej historyjce o bilecie rodzinnym:D

dziabusia pisze...

Kamiliano droga, to chyba całkiem niezły pomysł, żeby komunikacja miejska oferowała bilety rodzinne, ale, póki co, sprzedają bilety godzinne. Niby jedna literka, a jaka różnica jakości, treści...
Pozdrawiam rodzinnie.

Ktosia pisze...

Melanio ten wpis jest porostu świetny. Uśmiałam się do łez (dosłownie :P) i tak sobie myślę co było lepsze bilety czy starsza pani. dzielnie powstrzymałaś się od śmiechu... Wyrazy szacunku bo ja nie dałabym rady :D

Prześlij komentarz

Zachęcamy do komentowania naszych wpisów! :)
Pozdrawiamy - Emensis'y :)

Ważne! W polu "komentarz jako" należy wybrać opcję "Nazwa/adres URL", a następnie w polu "Nazwa" wpisać swoje imię bądź nick. Pole "URL" można pominąć.