Przedwczoraj były KasiStasi urodziny. Ten dzień był trochę stuknięty. To znaczy właściwie nie dzień (przecież!:) tylko my w tym dniu dałyśmy upust naszej świrniętości. Kasia, w ten ważny dla niej dzień, była skazana na moje i Mai towarzystwo. Najważniejsze jednak, że pod koniec dnia stwierdziła, że było super :D A jak się zaczęło? Kasia miała marzenie: „Mesia, chodźmy kiedyś w końcu nad morze, na ten klif w Gdyni Orłowie, ja tam nigdy nie byłam, strasznie chciałabym zobaczyć jak to wygląda". Postanowiłyśmy zacząć więc od spełnienia tego marzenia... Umówiłyśmy się, że spotkamy się na stacji Orłowo SKM po zajęciach. No i się spotkałyśmy. Ja wysiadłam, Kasia już czekała... A na dworze... śnieg... minus milion stopni... i tak na siebie patrzymy i do naszych głów równocześnie zapukał zdrowy rozsądek mówiący z politowaniem, że dzisiaj pogody na morskie klifowanie zdecydowanie NIE ma. Za porozumieniem stron udałyśmy się więc zobaczyć "ten drugi klif" - czyli poszłyśmy sobie do największego Centrum Handlowego w Gdyni, które się "Klif" nazywa. Pobłąkałyśmy się tam jak zgubione owieczki, ale w międzyczasie uknułyśmy (według nas bardzo sprytny i błyskotliwy) plan: spotkamy się z Mają w CinemaCity, pójdziemy zjeść coś dobrego, a potem do kina. W końcu "na pewno grają coś fajnego". No i faktycznie - dojechała do nas Maja, zjadłyśmy smaczne pizze siedząc boso na poduszkach w jakiejś pseudo-wschodniej knajpce (w knajpce wszystko było wschodnie oprócz kelnerów, muzyki, jedzenia i wystroju- stąd pseudo, ale jednak było miejsce, gdzie po 'uprzednim ściągnięciu obuwia' można było usiąść na poduszkach za kotarką - stąd wschodnia). No, a potem udałyśmy się do kina. Okazało się, że jedyny film, który był "w miarę" do obejrzenia to "2012". Sęk w tym, że trwał około 3 godzin, czego wcześniej nie przewidziałyśmy. A na siedzenie 3h w kinie o tej porze nie mogłyśmy sobie pozwolić, bo miałyśmy półgodzinne Emensisowe spotkanie umówione już wcześniej z ekipą "Pod Prądu". Stwierdziłyśmy więc, że w zaistniałych okolicznościach wszystko wskazuje na to, że nadszedł czas na mały deserek. Dopiero potem umówione spotkanie, a potem-potem jak starczy sił: kino. Deserek był rzeczywiście niezły - bo skonsumowany w pijalni czekolady. Spotkanie późniejsze wyszło bardzo najs. Stwierdziłyśmy, że w takim razie mamy siły jeszcze na kino. I tutaj tak naprawdę historia dnia się dopiero zaczyna. Film był... no... było nas mało w kinie. Więc pozwalałyśmy sobie na żywe i spontaniczne reakcje, które same się pojawiały. Od głośnego śmiechu (tutaj przytoczyłabym przykłady, ale sądząc po reakcjach innych, a raczej ich braku, to były to sytuacje śmieszne tylko dla nas), przez zaciskanie dłoni na poręczach foteli (ten samolot musi się wznieść wyżej, wyżeeeej! bo stuknie w ten budynek!!!), przez wstrzymywanie powietrza razem z nurkującym głównym bohaterem (on się nie utopi, bo ona go kocha, to się nie może tak skończyć! On na pewno zaraz wypłynie i się pocałują i będą żyć długo i szczęśliwie), do drobnych komentarzy "kocham amerykańskie filmy" (chwila grozy, potrzeba szybkiej decyzji, świat wisi na włosku i padają słowa: "zbierzcie wszystkie najpotrzebniejsze dane" - "tak jest kapitanie!" albo motyw z amerykańskimi programami komputerowymi działającymi na zasadzie "URATOWAĆ ŚWIAT? ENTER. RATOWANIE ŚWIATA: 10%-20%...100%. ŚWIAT URATOWANY.") Ja jednak też stwierdziłam, że moim bohaterem w tym filmie wcale nie jest postać główna. Ani nawet Amerykanin! Moim bohaterem jest... Saszka! Kasi skojarzył się on co prawda z Kronkiem (z Nowych Szat Króla), ale moim zdaniem Saszka jest boski... 1. Jego ruski akcent 2. Jego twarz blacha przy pilotowaniu mega samolotu 3. Jego bezinteresowne i bohaterskie poświęcenie, by ratować innych 4. Jego... ach, co ja będę pisać :D Saszka is my hero. Po prostu! <:F> W każdym razie film był długi (chociaż się tego za bardzo nie czuło) i dobrze zrobiony (chociaż się wiedziało, że ta ziemia się przecież nie zapada, że wieża Eiffla w rzeczywistości nadal stoi - to jednak efekty specjalne były spokko). Potem tak nakręcone i roztrzęsione emocjonalnie wyleciałyśmy z kina (godzina ok. 24.00) i obliczyłyśmy, że mamy bardzo mało czasu na pociąg do domu. Ruszyłyśmy więc w dziki bieg po śniegu, mijając ludzi i wyobrażając sobie, że zdążenie na kolejkę jest wyczynem na miarę ratowania świata przed zagładą. Toteż biegnąc krzyczałyśmy do siebie "szybciej! bo nas dogoni fala!", "tęęęęędyyyyyyyyy!!!!" - wymachując rękami i udając w biegu tryb "slow-motion". No i tam takie inne jeszcze zwroty padały, których teraz już sobie przypomnieć nie mogę ;) W każdym razie był mega ubaw. Wpadłyśmy do pociągu i starałyśmy się zachować spokój, mimo, że cały pociąg był w niebezpieczeństwie (o czym wiedziałyśmy tylko my) i że musimy zdążyć kupić bilety zanim zamkną się wszystkie śluzy ;D Udało się w ostatniej chwili: bilety kupione, pociąg uratowany. Tylko, że... pociąg nie dojeżdżał do naszej stacji docelowej. Musiałyśmy kolejne 30min przeczekać na stacji benzynowej w Rumi, czekając na SKM do Redy. O godzinie... no... późnej, przy sporym zmęczeniu fizycznym oraz zmarznięciu, Kasia wpadła na bardzo ambitną (jak na tamte warunki) zabawę: dokańczanie zdań. Nie trudno się domyślić, że odpowiedzi nie miałyby żadnego sensu dla kogoś słuchającego nas z zewnątrz. Ale 40min minęło jak z bicza trzasnął, to fakt. Wychodząc już (za aprobatą Mai), poszłam jeszcze powiedzieć pani obsługującej sklepik stacji benzynowej, że jest bardzo ładna (i to nie jako jakiś psikus, albo żart - moim zdaniem faktycznie była zjawiskowa! A co, jeśli o tym nie wiedziała? A co jeśli myślała o sobie, że jest brzydka i nic nie warta? Musiałam jej to powiedzieć! :D) i tak oto pozostawiłyśmy osłupiałą ekspedientkę wraz z jej miejscem pracy i ruszyłyśmy w ostatni etap podróży do domu. Oficjalne zakończenie opowiadania brzmi tak, że poszłyśmy szybciutko i grzecznie spać, bo nas bardzo zmorzył sen (nie ma sensu wspominać o tym, że po przekroczeniu naszego progu odzyskałyśmy siły i energię do zrobienia jeszcze kilku crazy rzeczy :P). Ale się rozpisałam! To już koniec posta. I basta.
PS. Postrafiam wsiskih Poljakuf i ... ziomkuf Saszki :D